sobota, 4 czerwca 2011

2010: Wiedeń i Budapeszt


Gliwice – Morawy – Wiedeń – Bratysława – Budapeszt – Gliwice
Dzień 1:
Gliwice(PL) – Cieszyn(PL) 97km
Wyruszyliśmy o 9 rano. Upał niemiłosierny, ale na naszych twarzach widnieją uśmiechy. Kierujemy się w stronę Rybnika. Po drodze Koza zgubił portfel na... minutę. W Rybniku na rynku pierwszy raz doświadczyliśmy przyjemności schłodzenia się w fontannie i wysłuchania hymnu Rybika. Kolejnym naszym celem było Jastrzębie Zdrój. W nim odbyliśmy dłuższy postój wylegując się na trawie. Następnym docelowym kierunkiem był już Cieszyn. Niestety trafiliśmy na objazd, który zwiększył naszą trasę o 15km. Niefart. Gdy zbliżaliśmy się do Cieszyna dopadły mnie skurcze, ale trzeba było jechać. Na szczęście w końcu dotarliśmy do domu Cioci Harena położonego ostro pod górką. Powitała nas Mama Harena przepysznymi smakołykami, które umożliwiły nam dalszą egzystencję. Wieczorem gramy w Monopoly i kładziemy się spać. 


Dzień 2:
Cieszyn(PL) – Branky(CZ) 94km
Mieliśmy wyjechać o 8 rano, ale z powodu powolnych ruchów i „kapcia” Kozy udało się to dopiero o 10. Do 12 pokonaliśmy skromny dystans spędzając sporo czasu w Cieszynie. O 13 zrobiliśmy postój nad jeziorem Baska. Siedząc na brzegu wykonaliśmy sobie z Kozą tatuaże z henny i zamieniliśmy pierwsze zdania po czesku korzystając z zakupionych rozmówek. Popołudniowy etap naszej wyprawy był zdecydowanie bardziej owocny. Narzuciliśmy lepsze tempo, które wynagrodziliśmy sobie pysznym posiłkiem w fast foodzie w Valassike Mezirci. Po posiłku przejechaliśmy jeszcze kilka kilometrów i znaleźliśmy nocleg u życzliwego gospodarza Miroslava we wsi Branky. Ku naszemu szczęsciu obok miejsca na namiot płynęła mała rzeczka, która pomogła nam zadbać o naszą higienę. Koza ma małą awarię koła, ale udaje nam się uruchomić jego rower.



Dzień 3:
Branky(CZ) – Strażnice(CZ) 120km
Po pobudce o 6 rano udało się nam wyjechać o 7,40. Z rana pogoda była bardzo przyjazna do jazdy i nabiliśmy trochę dystansu. Około południa nadszedł kryzys i
zarządziliśmy sjestę na stacji benzynowej. Potem odwiedziliśmy lokalne kąpielisko, ale wcześniej zostaliśmy skrupulatnie skontrolowani przez czeską policję. Podczas gry w piłkę z dzieciakami Janek uszkodził sobie stopę, a Haren zyskał solidne otarcie łydki. Popołudniowy etap naszej podróży odbywał się na wybornej ścieżce rowerowej, idealnie płaskiej, biegnącej wzdłuż rzeki Morawy. Niestety pod wieczór kiepsko wybraliśmy okolicę na nocleg „na gospodarza” i musieliśmy rozbić się na campingu. W campingowym barze poznaliśmy barmankę Magdę i jej brata Dominika, którzy serwowali nam przepyszne piwko. Poznaliśmy trochę czeskiej kultury, posłuchaliśmy gry na cymbałach i zrobiliśmy sobie zdjęcie w lustrze.


Dzień 4:
Strażnice(CZ) – Nexing(A) 99km
Ranek przywitał nas burzami, które opóźniły nasz wyjazd. O 9 skończyliśmy pakowanie i rozpoczęliśmy kolejny etap podróży. Sprawne tempo umożliwiło nam dojazd do Breclavia o 11. Wypiliśmy po bezalkoholowym piwku, skonsumowaliśmy pizze i wybraliśmy się nad okoliczną rzekę. Niestety nasz spokój zakłóciła banda cyganów, którzy pomimo całego wolnego brzegu pragnęli się rozłożyć dokładnie pośród naszych
rzeczy. Nici z relaksu. Kolejnym naszym celem było dojechanie do Austrii, gdzie zaskoczyły nas pagórki, które skutecznie odbierały nam siły. Dzień zakończyliśmy w wiosce Nexing rozbijając namiot koło stawów rybnych. Przed rozbiciem zjedliśmy jeszcze równie pyszną - co drogą kolację w okolicznej restauracji. Towarzyszami naszej wieczornej kąpieli były karpie, ponieważ zarządca stawów polecił nam staw z karpiami jako miejsce do obmycia się. Zostało nam 40km do Wiednia.



Dzień 5:
Nexing(A) – Wiedeń(A) 70km
Wstaliśmy o 5 rano, żeby jak najwcześniej dojechać do Wiednia. Niestety ciężkie warunki umożliwiły nam to dopiero o 11. Gdy zobaczyliśmy tabliczkę „Wiedeń” wszyscy z radością zrobiliśmy sobie z nią zdjęcia. Kolejnym naszym celem była wyspa na Dunaju, gdzie wykąpaliśmy się i położyliśmy się na trochę relaksu. Zaskoczyła nas krótka burza, którą przeczekaliśmy pod mostem. Potem wypoczęci udaliśmy się na zwiedzanie Wiednia wraz z oglądaniem jego pięknych budowli. Rozpoczęliśmy od skonsumowania porządnego posiłku. Na trasie naszego przejazdu przez Wiedeń
zobaczyliśmy m. in. ratusz, parlament, rezydencję Habsburgów, dom o 100 kolorach, katedrę, miejski park i wiele innych magicznych miejsc. Na koniec wyprawy każdy stwierdził, że Wiedeń jest pięknym miastem. Zdziwiła nas jego różnorodność etniczna, ponieważ można w nim spotkać reprezentantów prawie każdego zakątka świata. Wieczornych zakupów dokonaliśmy w arabskim sklepie (niestety europejskie w okolicy były zamknięte). Przysporzyło to więcej trudności w wyborze produktów niż w sklepach austriackich (Kozie zdarzyło się w nich kupić śmietanę zamiast jogurtu). Miejscem naszego noclegu był camping na obrzeżach Wiednia, gdzie spotkaliśmy duńskiego hydraulika i nauczycielkę, którzy przechwalali się nam jakością życia w Dani.



Dzień 6:
Wiedeń(A) – Dunakiliti(H) 102km
Wyspaliśmy się wreszcie. O 12,30 wyjeżdżamy na trasę rowerową Wiedeń – Bratysława biegnącą wzdłuż Dunaju. Wyśmienita trasa dla rowerzystów. Po drodze zatrzymujemy się w typowo niemieckim, wesołym barze na kiełbasę. Niestety w niedzielę większość sklepów jest zamknięta, więc jesteśmy zmuszeni zrobić zakupy na stacji benzynowej. Na trasie w tempie zbliżonym do naszego porusza się holenderska
rodzina z dwójką dzieci i psem na przyczepie. Wzbudzają nasz podziw. O 16 dojeżdżamy do Bratysławy, która zaskakuje nas swoim pięknem (szczęśliwie omijamy wszystkie dzielnice z betonu). W stolicy Słowacji jemy też obiad w eleganckiej restauracji Rio. Obiad był w cenie „malucha”. Pod wieczór wyjeżdżamy z Bratysławy i kierujemy się w stronę Węgier, gdzie zalegamy na pierwszym campingu za granicą. Relaks, piwo i kąpiel. Na Węgrzech często machają do nas dziewczyny, a do Maćka to już najwięcej, ponieważ jeździ on z nas najszybciej.



Dzień 7:
Dunakiliti(H) – Gonyu(H) 80km
Wyjazd o 11. Trafiliśmy na ścieżkę rowerową do Gyora. W sklepach musimy porozumiewać się językiem migowym, ponieważ poza dużymi miastami na Węgrzech znajomość języków obcych jest znikoma. Śmieszna sprawa. W Gyorze leżymy dłuższą chwilę na rynku, gdzie obserwujemy przepiękne fontanny. Gdy zasnąłem na chwilę, chłopaki serwują mi zimny prysznic na pobudkę. Około 19 znajdujemy wymarzony nocleg „na gospodarza” we wsi Gonyu. Susanna i Gyula wraz ze swoimi rodzicami goszczą nas niczym własną rodzinę. Udostępniają nam prysznic, serwują domową pizzę
i konwersują z nami przy piwku do późnej nocy. Wspaniali ludzie. Na Węgrzech Polacy są bardzo lubiani i cieszą się dużym szacunkiem, co nas bardzo cieszyło.



Dzień 8:
Gonyu(H) – Leanyvar(H) 91km
Po późnej pobudce żegnamy się z Susanną i wyruszamy w stronę Budapesztu. Cały dzień się śmiejemy i urządzamy sobie różne psikusy. Haren kupuje sobie energy drink „Kobra”, który dostarcza mu nadludzkiej siły. Kąpiemy się w Dunaju, który na Węgrzech jest już nieco brudniejszy niż w Austrii. Większość dnia jedziemy ścieżką rowerową Euro Velo 6 w stronę Budapesztu. Pod wieczór znajdujemy bardzo nietypowy nocleg – nocujemy przy kościele. Ku naszemu zdziwieniu na plebanii znajduje się sauna i siłownia. Korzystamy z prysznica przy siłowni i kładziemy się spać.



Dzień 9:
Leanyvar(H) – Budapeszt(H) 70km
Wyruszamy spod kościoła o 11. Upał tego dnia jest niemiłosierny. Przy tabliczce „Budapeszt” Maciek wygrywa lotną premię. Następnie udajemy się do centrum, gdzie najadamy się kanapkami z sieci Subway. Trochę się jeszcze obijamy patrząc na przepiękny parlament i wyruszamy na dworzec. Po dwugodzinnych bojach udaje się Harenowi kupić bilety do Bratysławy. Po dworcu zabieramy się za zwiedzanie stolicy Węgier. Rozkładamy się w parku pod parlamentem, gdzie czekamy na premiera Donalda Tuska, który wizytował w tym czasie Budapeszt. Niestety do spotkania nie doszło, co przekreśliło nasz pomysł powrotu do kraju rządowym samolotem. Kupujemy więc trochę żywności i udajemy się na wyspę Małgorzaty, gdzie oglądamy przepiękną fontannę zsynchronizowaną z muzyką. Pewna pijana kobieta na naszych oczach wdrapuje się na fontannę, a nie jest to takie proste nawet na trzeźwo. Za swój wyczyn otrzymuje gromkie oklaski. Gdy zachodzi słońce kończymy z obijaniem się i wsiadamy na rowery. Najpierw przejeżdżamy wzdłuż nabrzeża, a potem podjeżdżamy ekstremalnym podjazdem na wzgórze Gelerta. Oglądamy piękny widok na cały Budapeszt i delektujemy się satysfakcją z podjechania na górę. Zjazd z wzgórza
Gelerta również dostarcza nam mocnych wrażeń. Na ograniczeniu do 30km/h zjeżdżamy 65km/h, za co należał nam się srogi mandat. Nie było to nasze jedyne wykroczenie drogowe w Budapeszcie, ale na szczęście mandatu żadnego nie dostaliśmy. Starówkę zwiedzamy nocą dzięki czemu jest ona całkowicie pusta. To czysta przyjemność jechać takimi pięknymi uliczkami bez tłoku.


Dzień 10:
Budapeszt(H) – Gliwice(PL)
O 4 meldujemy się na dworcu. Widok pociągu z „brzydkimi” ludźmi rozbawia nas na wstępie, a następnie udajemy się na nasz peron. W pociągu do Bratysławy spotykamy parę rowerzystów z Kanady. O 8 dojeżdżamy do Bratysławy, skąd o 10 wyruszamy do Żyliny. W pociągu panuje „lekki” ścisk. Kolejnym pociągiem, do jakiego wsiadamy, jest osobowy Żylina – Katowice. O 19 docieramy do dworca w Katowicach. Pozostał nam tylko pociąg do Gliwic. Na zakończenie udajemy się na krótką rundę honorową po Gliwicach
Koniec:) Przejechaliśmy rowerami w sumie 840km:)










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz